·   ·  22 wpisów
  •  ·  8 znajomych
  • R

    12 obserwujących

Jak Chorwacja nauczyła mnie kochać moje ciało

Planowała wszystko. Ale nie zaplanowała tego. Pewnego dnia Ania, project managerka z wielkiego miasta, zamieniła swój stres na słońce Chorwacji, a wstyd na wolność. Jej historia pokazuje, że prawdziwa zmiana nie zaczyna się od diety ani nowej garderoby, ale od odważnego spojrzenia w lustro i… zrzucenia barier, których nawet nie widziała.

Za oknem warszawskiej kawiarni listopadowy deszcz bezlitośnie klei ostatnie, brudne liście do chodnika. Ania, owinięta w wielki, szary sweter, otula dłońmi dużą filiżankę cappuccino. Uśmiecha się pod nosem, jakby wspominała inny świat, inny klimat.

Kobieta, która planowała wszystko, oprócz tego

"Project managerka w IT," – przedstawia się z krótkim śmiechem. "Czyli kobieta, która żyje w Excelu. Każdy projekt ma swoją ścieżkę krytyczną, każdy cel jest SMART, a każdy dzień jest zapisany w kalendarzu z piętnastominutową dokładnością. Nuda, prawda? Czasem aż mnie to samo męczy."

Mówi szybko, precyzyjnie, jakby opowiadała o statusie jakiegoś zadania. Ale w jej oczach widać iskrę buntu, która zaprowadziła ją w miejsce, którego żaden harmonogram nie był w stanie przewidzieć.

Pytam ją wprost: "Ania, opowiedz, jak projektantka projektów, która wszystko ma w Excelu, trafiła na nagą plażę w Chorwacji?"

Uśmiech się poszerza. "To był ten moment, w którym mój wewnętrzny plan powiedział 'dość'. Byłam po kolejnym wyczerpującym projekcie, na skraju wypalenia. Potrzebowałam resetu. Nie takiego z SPA i masażem, tylko prawdziwego, totalnego wylogowania się. Znalazłam last minute lot do Zadaru, wynajęłam mały apartament w jakiejś wiosce na wyspie i pomyślałam: 'Tydzień. Tylko ja, książka i morze. Żadnych ludzi, żadnych maili, żadnych planów'."

Decyzja i wątpliwości – "Co ja, właściwie, robię?"

Plan był prosty. Ale jak to w życiu bywa, najbardziej nieprzewidywalne rzeczy dzieją się, gdy szukamy spokoju. Pewnego wieczoru, przeglądając mapę okolicy, natknęłam się na małą, ukrytą zatoczkę oznaczoną jako "Plaža FKK".

"FFK? Co to jest, jakaś partia polityczna?" – pomyślałam na początku. Wpisałam w Google i… no cóż, moje spokojne wakacje nagle zyskały potencjał na bardzo ekscytujący przebieg. Początkowo było to tylko źródło rozbawienia. Ale z czasem rozbawienie zastąpiła innego rodzaju emocja. Ciekawość. Głęboka, pierwotna ciekawość.

Zaczęła się wewnętrzna wojna. Mój racjonalny, ustrukturyzowany mózg protestował. 'To nielogiczne', 'To ryzykowne', 'Co jeśli ktoś cię zobaczy?'. Ale z drugiej strony pojawił się ten mały, cichy głosik, który szeptał: 'Jesteś tysiące kilometrów od domu. Jesteś sama. Nikt cię nie zna. Nikt nie opowie o tym w poniedziałek na spotkaniu. To może być jedyna taka szansa w życiu'. I to był ten impuls pięć minut dwunastej, na który jestem tak dobra w projektach, a tak słaba w życiu.

Zdecydowałam, że pójdę. I wtedy dopiero pojawił się prawdziwy strach. Ten lęk, który kroił się na małe, szczegółowe kawałki.

Po pierwsze, audyt ciała. Stanęłam przed lustrem i jak najgorszy krytyk zaczęłam wyliczać wady. Cellulit na udach? Oczywiście. Trochę za duży brzuch po zimie? Jasne. Przez lata media wpoiły mi, że na plaży można pokazać się tylko w 'bikini body'. A ja miałam być… po prostu. Bez filtra. To przerażało.

Po drugie, lęk przed niezręcznością. 'Co ja tam będę robić? Leżeć jak słup soli? Gdzie patrzeć? A jak ktoś podejdzie i zacznie ze mną rozmawiać? Co robić rękami?!'. Wydawało mi się, że wejdę tam i od razu popełnię jakiś faux pas, jakbym nie znała secret dress code'u naturystów.

I wreszcie, ten najgłupszy, ale najbardziej realny lęk: 'Co jeśli spotkam kogoś z Polski?'. Wyobrażałam sobie tę scenę: siedzę sobie nago na plaży, a tu nagle pojawia się sąsiad z piętra poniżej albo koleżanka ze studiów. 'Cześć Ania, fajne wakacje, widzę!'. Miałam ochotę zrezygnować już na samą myśl o tym.

Ale została ta iskierka ciekawości. Pomyślałam, że najwyżej spalę się ze wstydu, pojadę do domu dzień wcześniej i będę mieć świetną historię do opowiadania… nikomu. Ale musiałam to sprawdzić. Musiałam wiedzieć, jak to jest.

Moment przełamania – "Pierwszy oddech bez filtra"

"Dotarłam tam następnego dnia po południu. Pogoda była idealna – słońce prażyło nieubłaganie, a niebo było bezchmurne. Samo dojście do tej zatoki było jak mały rytuał. Szłam wytyczoną ścieżką wśród krzaków i sosen, a z każdym krokiem serce biło mi szybciej. W głowie miałam tysiące myśli na raz. 'Co jeśli tam będzie pełno ludzi?', 'Co jeśli to będzie jakieś dziwne miejsce?', 'Obrócę się na pięcie i ucieknę'."

Mówi to, popijając już zimną kawę. Jej dłonie przestały być nerwowo złożone, leżą teraz swobodnie na stole. Wspomnienie tamtego dnia widać gołym okiem.

"Plaża była mniejsza, niż sobie wyobrażałam. I… pusta. Było może pięć, sześć osób rozrzuconych na całej jej długości. Uff, pomyślałam. Chociaż to. Znalazłam miejsce, jak najdalej od wszystkich, tuż przy jakichś skałach. Rozłożyłam ręcznik i usiadłam, czując się jak astronautka na obcej planecie. Przez dobre dziesięć minut nic nie robiłam. Po prostu siedziałam i patrzyłam na morze, zbierając się na odwagę."

Wreszcie się zebrałam. Ale to nie był jeden odważny, filmowy gest. To raczej proces, powolne zdejmowanie z siebie kolejnych warstw – nie tylko ubrań, ale i lat wstydu.

"Zdjęłam stanik. I od razu poczułam się… naga. Oczywiście, to brzmi głupio, ale tak było. Nagie ramiona, odkryty dekolt. Wiatr musnął moją skórę i aż wzdrygnęłam się od tego uczucia. Potem spodenki. Położyłam się na brzuchu na ręczniku, zakopując twarz w ramionach. Myślałam, że jeśli nie będę na nikogo patrzeć, nikt nie będzie patrzeć na mnie. Byłam sparaliżowana. Czekałam na krytyczne spojrzenia, na szepty, na cokolwiek, co potwierdziłoby mój najgorszy scenariusz."

Leżałam tak może pięć minut, które wydawały mi się wiecznością. A potem coś się zmieniło. Z ciekawości, silniejszej niż strach, podniosłam głowę i rozejrzałam się po plaży.

"I wtedy to zobaczyłam. Naprawdę zobaczyłam. Nie przez pryzmat moich lęków, ale takim, jakim było. Przy wejściu na plażę starsze małżeństwo grało w karty. Kobieta miała opaloną, pomarszczoną skórę, a mężczyzna spory brzuch. Śmiali się i przekrzykiwali się w swoim języku. Dalej, rodzina z małym chłopcem budowała zamek z piasku. Chłopiec biegł nago tam i z powrotem, bełkocząc coś po chorwacku, a jego rodzice patrzyli na niego z czułością. Grupa młodych ludzi leżała na kocach i słuchała muzyki. Byli po prostu… normalni."

W głosie Ani pojawia się nuta zdumienia, jakby sama do dzisiaj nie mogła w to uwierzyć.

"Wtedy mnie olśniło. Nikt mnie nie oceniał. Nikt nawet nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi. Byłam kolejnym człowiekiem na plaży. Moje ciało, z całym jego cellulitem i niedoskonałościami, nie miało żadnego znaczenia. To było jakby w jednej sekundzie wyłączyć w głowie ten cały szum mediów społecznościowych, te wszystkie 'idealne ciała', porady 'jak mieć płaski brzuch na lato'. Wszystko to zniknęło. Zostało tylko słońce, morze i ja."

To był moment zwrotny. Wstałam, nienaturalnie na początku, ale potem z rosnącą pewnością siebie. Podeszłam do wody.

"Pierwsza kąpiel to była… transcendencja. Wchodziłam powoli, czując, jak zimna woda Adriatyku dotyka najpierw moich stóp, potem kostek, kolan, ud… Aż po całe ciało. To było niesamowite. Poczucie całkowitej wolności, kiedy całe swoje ciało zanurzasz w falach, bez żadnego materiału, który cię ogranicza czy ociera. Płynęłam i śmiałam się do siebie. To nie była radość z bycia nagą. To była radość z bycia wolną. Wolną od oczekiwań, od presji, od samej siebie."

Po powrocie – Nowe zwierciadło

"Wróciłam do Warszawy. Do tego samego mieszkania, tej samej pracy, tego samego deszczu za oknem. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Ale wszystko było inne."

Ania odstawia filiżankę. Jej gesty są spokojne, pewne. Nie ma w nich już tego nerwowego poruszania rękami, które było widoczne na początku naszej rozmowy.

"Pierwszy prawdziwy test przyszedł wieczorem. Poszłam do łazienki i stanęłam przed lustrem. Zawsze to była walka. Szukałam wad, porównywałam się do zdjęć z Instagrama, planowałam kolejną dietę, która nic by nie zmieniła. Ale tamtego wieczoru… po prostu spojrzałam. I zatrzymałam się na chwilę."

Opowiada o tym z czułością, jakby opisywała spotkanie ze starym, zapomnianym przyjacielem.

"Po raz pierwszy od lat nie szukałam mankamentów. Zobaczyłam swoje ciało i pomyślałam: 'Dobrze, że mnie masz'. Zobaczyłam bliznę po operacji wyrostka, która była ze mną od dwudziestu lat. Zobaczyłam te uda, z którymi prowadziłam tak długą wojnę. I nie poczułam wstydu. Poczułam… wdzięczność. To moje ciało mnie nosi. Pozwoliło mi poczuć słońce na całej powierzchni, pozwoliło mi pływać w morzu, pozwoliło mi poczuć ten niesamowity spokój. To nie był projekt do poprawy. To był mój partner w tej podróży. To była ogromna zmiana."

Ta zmiana zaczęła przenikać do innych obszarów mojego życia.

"W pracy nabrałam więcej pewności siebie. Zaczęłam głośniej mówić na spotkaniach, nie bałam się przedstawiać swoich, czasem odważnych, pomysłów. Bo pomyślałam sobie: 'Skoro miałam odwagę rozebrać się na plaży pełnej obcych ludzi, to czy mam się bać zadawać pytania szefowi?'. To zabrzmi banalnie, ale to była prawda. Lęk przed oceną innych ludzi stracił na sile, bo zrozumiałam, że większość z nich jest tak samo pochłonięta swoimi własnymi kompleksami, jak ja dawniej."

Zmieniło się też moje podejście do ubrań. Z szafy zniknęły luźne tuniki i "ukrywające" swetry.

"Zaczęłam nosić to, w czym czuję się dobrze, a nie to, co ma coś ukryć. Założyłam sukienkę, która leżała w szafie dwa lata, bo myślałam, że 'mnie poszerza w biodrach'. A wiecie co? Była idealna. Po prostu nosiłam ją źle, bo byłam przekonana, że jestem za gruba, a nie że sukienka była źle skrojona. Przestałam myśleć o ubraniach jako o zbroi. Zaczęłam traktować je jako element zabawy, wyrazu siebie."

Moja nowa pasja nie zakończyła się wraz z końcem wakacji. Zaczęłam szukać miejsc w Polsce.

"Okazało się, że u nas też jest mnóstwo pięknych, cichych miejsc. Znalazłam forum internetowe polskich naturystów i poczytałam ich relacje. W ubiegły weekend byłam nad jeziorem koło Warszawy. Był chłód, ale słońce grzało, a ten spokój… To jest mój sposób na odcięcie się od tego całego wyścigu szczurów. Moje mini-odloty."

Pytam ją, co by powiedziała kobiecie, która czyta naszą rozmowę i czuje tę samą ciekawość, ale i ten sam paraliżujący lęk, który ona kiedyś odczuwała.

Ania nachyla się do przodu, a jej głos staje się bardzo osobisty i bezpośredni.

"Powiedziałabym jej: zrób to dla siebie. Nie dla chłopaka, nie dla przyjaciół, nie dla 'rebelii'. Zrób to, żeby poznać siebie na nowo. Nie musisz od razu iść na najpopularniejszą plażę. Znajdź jakieś spokojne miejsce, gdzieś w lesie, nad jeziorem. Po prostu usiądź na chwilę bez ubrań. Poczuj wiatr, słońce. To nie jest konkurs piękności ciała. To jest powrót do natury, ale przede wszystkim – powrót do samej siebie. I uwierz mi, ta wersja ciebie, którą odkryjesz, jest o wiele bardziej interesująca niż ta, którą próbujesz pokazać światu."

Plan na przyszłość

Nasza kawa jest już dawno wypita. Za oknem zrobiło się ciemno, ale w kawiarni jest ciepło i przytulnie. Ania patrzy na mnie z uśmiechem, w którym widać spokój i radość.

"Następnego lata jadę znów do Chorwacji. Tym razem nie sama. Zabieram ze sobą najlepszą przyjaciółkę. Na początku śmiała się ze mnie, ale kiedy jej opowiedziałam całą historię… zamilkła. I powiedziała: 'Wiesz co? może spróbujemy'. I to jest najlepsze. Nie chodzi o to, by wszystkich nawrócić na naturyzm. Chodzi o to, by podzielić się poczuciem wolności. To jest najpiękniejszy prezent, jaki można komuś dać."

Na koniec dodaje, już niemal do siebie.

"Nigdy nie myślałam, że jedno lato w Chorwacji, bez stanika, nauczy mnie najważniejszej rzeczy w życiu: jak być wreszcie sobą. I to nie bez ubrań. To tylko symbol. Chodzi o to, by zdjąć te niewidzialne."

  • Więcej
Komentarze (1)
    Zaloguj się lub Załóż konto aby skomentować.
    Popularne wpisy